środa, 8 grudnia 2010

trzynaście.

ostatnio zaobserwowałam nowy typ człowieka, który mnie niezmiernie irytuje. nazwałam go lamusowaty wesołek. czym się objawia? próbuje być na siłę zabawny, za każdym razem próbuje wtrącić coś zabawnego, ale gdy nikt nie usłyszy, powtarza to do upadłego. oczywiście to co mówi nie jest wcale śmieszne. i druga rzecz jaka mnie irytuje jest to, ze ciagle powtarza ten sam zart albo 'a pamietasz kiedy...'. to jest strasznie denerwujące! serio! ile razy można słuchać historii pana X, która na dodatek wcale nie jest zabawna, ale znam jąa pamięć, bo słyszę ją z bardzo dużą częstotliwością. zdawało mi się, że nikt nie lubi takiego typu człowieka, ale jednak widzę, że cieszy się on stosunkowo dużą liczbą odbiorców. także tego. byciu zabawnym na siłę mówię NIE.

środa, 27 października 2010

dwanaście.

program mam talent! wzbudza ostatnio bardzo dużo kontrowersji. i jestem jedna z osób, które nienawidzą gdy przychodzą małe dziewczynki i śpiewają smutne piosenki. chociaż ja to może trochę sprecyzuje. chodzi o to, że jak 11letnia dziewczynka może śpiewać, że nie żałuje i ktoś nie załatwi jej posady sekretarki. jak może wykonywać utwór Riedla i mówić, że rozumie te słowa. cofnijmy sie do 1. edycji. była tam też dziewczynka śpiewająca, że dziwny jest ten świat. mam w nosie to czy umieją one śpiewać czy nie. dla mnie jest to sztuczne, a coś co jest nieprawdą mnie nie wzrusza. niestety większość w tym kraju lubi oglądać pseudowyciskaczełez. dlatego może jakaś stacja telewizyjna zainwestuje w program 'nie mam wiecej niz 13 lat, dlatego zaspiewam piosenke doswiadczonych przez zycie ludzi'. byłby to strzał w dziesiątkę. oglądalność murowana.

środa, 22 września 2010

jedenaście.

znów pojawi się wątek pracowników sklepu. tym razem chodzi o drogie panie ekspedientki w tzw. sieciówkach. konkretnie chodzi mi o markę wywodzącą się z Hiszpanii, na Z. nie chce jednak wymienić tej nazwy, bo jeszcze mogłoby to się źle skończyć. zadam, więc pytanie: czy to, że nie mam na sobie żadnej rzeczy z Waszego sklepu oznacza, że nie mogę do niego wejść i się rozejrzeć za płaszczem? ba. to nie był zresztą mój cel, weszłam towarzysko z moją mamą, bo zdecydowanie to bardziej jej klimaty niż moje. jednak, żeby się nie nudzić postanowiłam znaleźć płaszcz. chodzę, rozglądam się i czuję ten wzrok na sobie. nie, to nie moje urojenie. piękna pani, w odpowiednio skrojonej marynarce (czarnej), spodniach (również czarnych, w końcu to sklep z klasą!) przestaje porządkować swetry, aby mi się przypatrzeć, a na twarzy ma wypisane 'idź stąd, to nie sklep dla Ciebie.' ale ja to przecież wiem! jakbym chciała tu pasować, musiałabym być tanią wersją coco chanel albo coś podchodzącego pod wyobrażenie hipiski przez projektantów. nie, przepraszam, to nie ja. ale czy dlatego muszę widzieć w Waszych oczach pogardę?

sobota, 11 września 2010

dziesięć.

opalenizna? nie, dziękuję. dlaczego po 1000 latach ktoś zarządził, że ciało kobiety musi być opalone. w wakacje większość dziewczyn, tych atrakcyjnych i tych mniej, wyrusza nad morze by złapać kolorek. czasem wracają w odcieniu mahonia, przez co mogą się zlewać z niektórymi podłogami, ale czy to ma jakieś znaczenie? oczywiście, że nie. jestem opalona = każdy chłopak mój? ale okay. wakacje to słońce, a słońce to też często przypadkowa opalenizna. ale solarium? nie jestem w stanie pojąć, po co wchodzić do czegoś co wygląda jak nowoczesna trumna, aby po niewielu minutach wyjść z niej pomarańczowym. chociaż i to czasem za mało, bo oczywiście potem trzeba nałożyć tonę samoopalacza. fujka.
drogie panie, w sumie róbcie co chcecie, ale pamiętajcie, że nie wszyscy uważają opaleniznę za sexy. i nie, nie mówię o mężczyznach, ale właśnie o kobietach, bo cytując nazwę grupy facebook'owej 'pale is much cooler than being orange'. ja się tego trzymam i naprawdę nie chce słyszeć na ulicy 'patrz andżela! jaka ona blada! fuuu.' może jakaś wzajemna akceptacja? jedni lubią być murzynem, a inni arystokratka z XVIII w.

czwartek, 12 sierpnia 2010

dziewięć.

Polska słynie z pięknych kobiet. niestety o mężczyznach nie można tego powiedzieć. dlaczego przeciętny samiec ok. 40 roku życia się zapuszcza? nie mogę tego pojąć. mili panowie, nadwaga nie jest fajna, nawet tzw. 'brzuszek piwny'. dlaczego od kobiet wymagacie ciągłego dbania o siebie, skoro Wy nie potraficie zadbać nawet o swoją figurę! kobiety mają więcej pracy, nie walczą tylko z niechcianymi fałdkami, ale zmarszczkami, muszą depilować ciało, chodzić do fryzjera częściej niż Wy, nie wspominając o kosmetyczkach. wy musicie tylko trzymać formę, czy to naprawdę tak dużo? jest mi niedobrze kiedy widzę w swoich super wielkich wypasionych furach równie super grubych facetów. to, że założycie koszulę zamiast bezrękawnika nie czyni z Was od razu adonisów. zanim powiecie kobiecie, żeby zadbała o siebie, spójrzcie najpierw w lustro. nikt od Was nie wymaga bycia napakowanym tylko zdrowej sylwetki.

sobota, 17 lipca 2010

osiem.

skończyło się wielkie święto piłki nożnej. wygrała drużyna, której nie dawałam zbyt wielkich szans, a także w dwóch ostatnich meczach pokonała dwie moje ulubione drużyny (ale w wypadku meczu Holandia-Niemcy kibicowałabym naszym zachodnim sąsiadom). nie będę tu pisać o tym czy zasłużenie, czy też nie, bo przede wszystkim łagodnie mówiąc nie przepadam za reprezentacją Hiszpanii i nie byłby to wywód obiektywny. chciałabym poruszyć sprawę tego, dlaczego niektórzy - uznający się za wielkich znawców piłki nożnej - nie pozwalają kibicować komu się chce. czy naprawdę kibicowanie polega na tym, że trzeba dopingować drużynę, która jest potencjalnym zwycięzcą? wielokrotnie słyszałam teksty typu: 'jak możesz kibicować drużynie X, nie znasz się na piłce!'. czy Ci wielcy 'eksperci' mogliby dać spokój z takimi wypowiedziami? nieważne, czy kibicuje się komuś, bo się pochodzi z tego kraju, czy dlatego, że napastnik spełnia wyobrażenia ideału męskiego, czy też dlatego, że podoba się po prostu sposób gry drużyny. to nie ma znaczenia. nie można wychodzić z założenia, że ktoś nie zna się na piłce, tylko dlatego, że kibicuje innej reprezentacji. mam nadzieję, że podczas euro2012 usłyszę mniej takich komentarzy.

p.s. mistrzowie europy 2012 - deutschland! ^^

czwartek, 10 czerwca 2010

siedem.

sezon letnich festiwali uważam za rozpoczęty. niestety chyba nie wszyscy rozumieją ich sens. pojechanie na festiwal muzyczny to nie jest teren do lansu, naprawdę. wszystkie misterne fryzury, dodatki, śliczne obuwie zostawcie sobie na wypad na kawkę i podryw 'indie boyów'. oczywiście widziałam wasz genialny sposób na to by nie przejmować się tym, że coś się przekrzywi albo się spocicie - alkohol! nie ma to jak wypicie pół litra wódki na dwóch albo trzech desperadosów na głowę, wejść na festiwal i cieszyć się swoim pijaństwem zamiast tym co jest naprawdę ważne na tego typu wydarzeniach - muzyką. następnego dnia, po przebudzeniu uważacie, że było zajebiście, bo boli głowa, ale nie od nagłośnienia tylko od ilości alkoholu. ja nie każę nikomu zostawać abstynentem, alkohol jest dla ludzi, ale dla tych, którzy go stosują w odpowiedniej chwili, w odpowiedniej ilości. od kiedy wspomnienia z koncertów zmieniły się na to ile się na nich wypiło, a nie jakie utwory wykonawcy grali. przyjeżdżają do nas naprawdę fantastyczni muzycy, na świecie polska publika jest znana jako ta jedna lepszych, czy musimy to zmarnować przez pijane małolaty, które nie przychodzą na występy artystów tylko traktują to jako kolejną piątkową imprezę?

wtorek, 25 maja 2010

sześć.

centra handlowe. jedne z największych ośrodków gdzie odnajdziemy ludzi ze wszystkich środowisk. pożeracze czasu i pieniędzy dla jednych, a dla drugich wstręt i niechęć. chcąc czy nie, pojawiamy się tam na jakiś czas. osobiście wybieram dni i godziny, gdy ludzi jest (przynajmniej powinno być!) najmniej. ostatnio były to godziny 20:00 - 22:00, poniedziałek. nie przeliczyłam się, ludzi w porównaniu z sobotnim popołudniem zdecydowanie mniej. udałam się do sklepów, w których chciałam kupić poszczególne, potrzebne mi rzeczy. i tu dochodzę do sedna tej wypowiedzi. drodzy pracownicy, ja rozumiem, że macie 2 godziny do zamknięcia, a kac po imprezach weekendowych nie zszedł do końca, ale to nie znaczy, że macie traktować mnie jak intruza. wyróżniłam wśród złych pracowników 3 główne typy.
1. szpieg - chodzi za Tobą cały czas i kontroluję czy nic nie kradniesz, a każdą przełożoną przez Ciebie rzecz, układa od razu, w sposób jaki była ułożona wcześniej.
2. napinacz - człowiek zadaje mu pytanie, a zamiast miłej odpowiedzi można usłyszeć agresywną odpowiedź czy rozpoznać, że pracownik ma nas po prostu za debila.
3. pracownik widmo - niby jest, ale go nie ma. najczęściej wtedy gdy jest Ci najbardziej potrzebny. stanowisko, przy którym powinien stać/siedzieć jest puste i musisz się za nim uganiać. gdy go dopadniesz dowiadujesz się, że nie jest z TEGO działu albo odpowiada na Twoje pytania szybko, by po chwili uciec.
oczywiście są też inne typy pracowników, nawet zdarzają się naprawdę sympatyczni, ale to naprawdę rzadkość. na potwierdzenie, w ciągu tych dwóch godzin, odwiedziłam 3 sklepy i w każdym z nich odnalazłam przynajmniej po dwa, moje typy pracowników. może praca w centrach handlowych nie jest szczytem waszych marzeń, ale czy ta praca polega na wkurzaniu i byciu niemiłym dla potencjalnych klientów czy wręcz przeciwnie? zastanówcie się następnym razem gdy uraczycie mnie sparafrazowaną odpowiedzią 'nie, spierdalaj'.

piątek, 23 kwietnia 2010

pięć.

chciałabym zamieścić kilka słów o fenomenie ostatniego roku - Lady Gaga. naprawdę nie rozumiem skąd tyle zamieszania wokół tej gwiazdki. nie wniosła ona nic nowego do muzyki, wręcz przeciwnie niszczy prawdziwą muzykę elektroniczną. teraz gdy ktoś powie, że słucha właśnie tej muzyki odbiorca myśli 'o. dobry z niego ziomek. na pewno lubi lady gage i liczy się dla niego pierdolnięcie'. mam zdecydowanie dosyć tego, że jak wychodzę gdziekolwiek słyszę 'eh-eh-eh-eh stop telephonin' me', 'pa-pa-pa-poker face' czy też 'roma-roma-ma, gaga oh lala'. czy to jest normalne, że w każdej piosence musi pojawić się kilkanaście rozłączonych i powtarzanych sylab?
jej oryginalne stroje i szokujące teledyski mają tylko odwrócić uwagę od tego jak naprawdę słabe są jej kawałki. słabe pod względem muzycznym i tekstowym, bo jeśli chodzi o wpadanie w ucho to doskonała robota (i puszczanie ich na okrągło ma tu niemałe znaczenie). wystarczy rano włączyć telewizor: mtv - poker face, mtv hits - telephone, viva polska - bad romance, 4fun.tv - paparazzi.
nie ma w niej nic oryginalnego - jej fenomen polega na tym, że DAWNO nikt nie nosił odważnych strojów jak grace jones, nie robił kawałków, z których każdy jest hitem jak madonna czy nie robił zamieszania wokół swoich teledysków jak michael jackson. szkoda tylko, że oni wszyscy są IKONAMI i sobie na to zasłużyli, a Stefani Joanne Angelina Germanotta o miejscu wśród nich nawet niech nie marzy, bo oni są doceniani przez wszystkich niezależnie od rodzaju muzyki, której się słucha, a Gaga tylko przez tych co ślepo podążają za tym co trendy i flashy.

wtorek, 30 marca 2010

cztery.

dlaczego prezentacja maturalna ma być jednym z gwarantów zdania matury? dlaczego? owszem, doświadczenie robienia prezentacji się przyda do przyszłego życia, ale dlaczego ktoś wytycza termin półtora miesiąca przed na bibliografię, z którą i tak komisja się nie zapozna? to ma być nasza praca indywidualna, ale i tak większość korzysta z pomocy innych osób i jeszcze im za to płaci. już nie wspominam o osobach, które nie robią nic prócz przelania pieniędzy na konto za wykonanie całej pracy. tak drogie ministerstwo, tak drogie CKE, to Wy uczycie przyszłość narodu jak wyręczać się kimś innym; że za pieniądze można mieć wszystko; że indywidualny tok myślenia jest nieważny.
a także inna kwestia.
konspekt - zarys, plan, szkic wykładu, utworu. no i zajebiście, ale nie ma to jak powiedzieć (ba, 10 dni przed oddaniem), że musi być na jednej stronie z bibliografią, co oznacza, że im obszerniejsza tym krótszy i bardziej ubogi można zrobić plan wypowiedzi. bo na pewno jak będę pracować i będę przygotowywać prezentację to mój szef będzie wymagał ode mnie, aby konspekt+bibliografia nie były dłuższe niż A4.

tak, wiem. nie jestem pierwszym rocznikiem zdającym tę maturę (ale pierwszym z matmą!) i każdy przez to przechodził, ale mają się tutaj znajdować moje myśli i przemyślenia. i tyle w tym temacie. wracam do prezentacji.

[dodane o 20:47]
brawo. bibliografia jest na jutro. nie ma to jak powiedzieć to dzień przed jej oddaniem.

czwartek, 4 marca 2010

trzy.

przyszła odwilż. przyszedł chodnik. przyszły psie kupy. ludzie, ja rozumiem, że kochacie psy - i bardzo dobrze, ale posiadanie psów to odpowiedzialność za nie! osobiście nie przepadam za tymi czworonogami, z powodu przypadłości jaką jest kynofobia, ale mimo to mam prawo wyrazić swoje zdenerwowanie minami na chodniku. człowiek chce sobie iść na spacer, słońce zachęca go do tego, ale zamiast delektować się światem dookoła musi patrzeć pod nogi. zlitujcie się i zacznijcie po nich sprzątać. to naprawdę nie wygląda estetycznie.

niedziela, 14 lutego 2010

dwa.

jaki dziś dzień? tak, walentynki. dlatego też wpis będzie o tym "święcie". jak każdy się spodziewa będzie to krytyka tego święta. nie, wcale nie dlatego, że nie mam obecnie komu wyznawać miłości (może dlatego, że wg mnie nie istnieje?). denerwuje mnie dlaczego akurat 14 lutego. dlaczego nie potrafimy utrzymać tradycji jaką była Noc Kupały. ba. nawet jeszcze lepsza okazja do uprawiania seksu, bo to obrzęd pogański, a nie "dzień pamięci o św. Walentym". nie mam nic do tego, że dziś na ulicy pełno zakochanych par, między nimi igraszki i wymiany czułości, bo są walentynki. tylko tu pojawia się pewna sprzeczność, czyż nie? każdy świadomy człowiek wie, że kościół potępia współżycie przed związkiem małżeńskim, a walentynki to nic innego jak święto katolickie. podsumowanie chyba nie jest konieczne.
i taka mała anegdotka.
sobota, 13.02.10, godz. 15.00, EMPIK Arkadia: stoję w kolejce, wokół mnie pełno mężczyzn kupujących prezenty na ostatnią chwilę - wszystkie z akcentem serca. podchodzę do kasy.
- dzień dobry.
- dzień dobry.
- czy interesuje Panią specjalna oferta? mamy pralinki Lindt w kształcie serca za 17.99.
- a smakują inaczej niż te zwykłe, bez promocyjnego opakowania?
- nie wiem. chyba nie. ale są ładnie zapakowane.

...komentarz chyba zbędny.

każdy dzień jest dobry by dać swojej partnerce kwiaty. każdy dzień jest dobry by powiedzieć komuś, że mu zależy. ba, nawet zwykły szary dzień jest lepszy od walentynek, bo ta druga osoba, na pewno się niczego nie spodziewa.

dziękuję za uwagę, miłego dnia.

piątek, 12 lutego 2010

jeden.

ucząc się do matury, przyszedł mi do głowy pomysł, że czas, aby moje "głębokie" przemyślenia gdzieś zapisać. z pomocą przyszedł mi autor www.messerhani.pl, mój drogi B.U. i tak znalazłam się wśród ludzi piszących blogi. nie mogę określić co będzie się tu pojawiać przez najbliższe miesiące. a może lata? dziś nie będzie żadnych wywodów czy ciekawych anegdotek. i tak. zaczynam zdania małą literą w internecie.