czwartek, 10 czerwca 2010

siedem.

sezon letnich festiwali uważam za rozpoczęty. niestety chyba nie wszyscy rozumieją ich sens. pojechanie na festiwal muzyczny to nie jest teren do lansu, naprawdę. wszystkie misterne fryzury, dodatki, śliczne obuwie zostawcie sobie na wypad na kawkę i podryw 'indie boyów'. oczywiście widziałam wasz genialny sposób na to by nie przejmować się tym, że coś się przekrzywi albo się spocicie - alkohol! nie ma to jak wypicie pół litra wódki na dwóch albo trzech desperadosów na głowę, wejść na festiwal i cieszyć się swoim pijaństwem zamiast tym co jest naprawdę ważne na tego typu wydarzeniach - muzyką. następnego dnia, po przebudzeniu uważacie, że było zajebiście, bo boli głowa, ale nie od nagłośnienia tylko od ilości alkoholu. ja nie każę nikomu zostawać abstynentem, alkohol jest dla ludzi, ale dla tych, którzy go stosują w odpowiedniej chwili, w odpowiedniej ilości. od kiedy wspomnienia z koncertów zmieniły się na to ile się na nich wypiło, a nie jakie utwory wykonawcy grali. przyjeżdżają do nas naprawdę fantastyczni muzycy, na świecie polska publika jest znana jako ta jedna lepszych, czy musimy to zmarnować przez pijane małolaty, które nie przychodzą na występy artystów tylko traktują to jako kolejną piątkową imprezę?