poniedziałek, 16 lipca 2012

dwadzieścia pięć.

cieszą się Polacy, cieszy Ukraina, że tu dla nas wszystkich, euro się... skończyło. wydarzenie, na które czekaliśmy 5 lat, od dwóch tygodni jest już w historii sportu. dlaczego tak późno się zabrałam do napisania o tym? pewnie dlatego, że musiałam nabrać dystans z emocjami. wpis podzielę na podtematy.
REPREZENTACJA POLSKI
może zbiorę za to lincz, ale już nie pierwszy, więc mam to w nosie. kibicem reprezentacji Polski w piłce nożnej nigdy nie byłam. dlaczego nie potrafię, tak jak Irlandczycy, wspierać swojej drużyny narodowej mimo, że najczęściej z góry jest skazana na porażkę? otóż dlatego, że nigdy nie widziałam wśród naszych piłkarzy woli walki, chęci do gry - właściwie nic nie widziałam. przez lata nawet nie znałam składu, w jakim Polska gra. dużo się zmieniło wraz z euro 2012. pierwszy mecz polska-grecja obejrzałam w domu, w dresie, początkowo tylko z ekscytacją samym euro, a nie meczem. jednak przez pierwsze 20 minut przecierałam oczy z niedowierzania, co Polacy robią na boisku - grali naprawdę na poziomie światowym. jak się skończyło - wiemy wszyscy - ale u mnie coś drgnęło. na mecz polska-rosja udałam się już do pubu ze znajomymi, przyodziana delikatnie w barwy narodowe. ten mecz mieliśmy przegrać z kretesem, nie przegraliśmy, zremisowaliśmy! cieszyłam się, śpiewałam dumnie z kibicami w metrze przyśpiewki, pierwszy raz byłam dumna z polskiej reprezentacji w piłce nożnej. na mecz z czechami byłam już biało-czerwona od stóp do głów (jarosław byłby dumny) i oglądałam go w tym samym towarzystwie, w tym samym pubie. nie mogłam się doczekać imprezy na marszałkowskiej, miałam już przygotowane fundusze na najdroższego szampana jakiego znajdę w sklepie, ale skończyło się jak zwykle. przegraliśmy tylko 0:1, ale ten wynik awansu nam nie dał. miałam łzy w oczach. czułam się jakby zabrali mi jakiegoś boga. przez wiele lat nie wierzyłam, aż nagle w czerwcu 2012 odnalazłam wiarę. jak szybko ją znalazłam, tak szybko rzeczywistość sprowadziła mnie na ziemię. czy znów uwierzę po eliminacjach na MŚ?
REPREZENTACJA NIEMIEC
tak, to im kibicuje od dziecka. jeżeli ktoś mówi, że miłość Polaków do swojej reprezentacji jest trudna, to jaka trudna musi być moja miłość do piłkarzy zza Odry? za każdym razem muszę odpierać zarzuty, że nie gra tam żaden niemiec albo bezsensowne ataki 'jak można kibicować szwabom', jednak najtrudniejsze jest to, że zawsze przegrywają w finale, ewentualnie półfinale. tym razem miało być inaczej (zerknęłam do notki z lipca 2010, gdzie napisałam na końcu, że mistrzami europy w 2012 będą właśnie niemcy). przecież w finale mieli grać Hiszpanie i Niemcy. mieli, ale stało się jak zwykle. schwarz-rot-gold można u mnie było znaleźć wszędzie - cienie do powiek, wstążki we włosach, t-shirt, już nie wspominając o oficjalnej koszulce reprezentacji, którą zakupiłam w Monachium. było fantastycznie, pierwsze miejsce w grupie śmierci, pogrom greków, ale przyszedł 28 czerwca. mecz włochy-niemcy oglądałam we łzach, u znajomych w domu. bolało mnie, że od 40 minuty meczu, wiedziałam, że już nic nie da się zrobić. bolało mnie, że bramki strzelił raczej niemądry balotelli - wolałabym Cassano, Di Natale czy nawet Buffona. bolało, że dzień wcześniej byłam pod ich hotelem w warszawie 5 godzin by zobaczyć swoich idoli przez 30 sekund, bo autografów nie dawali. po meczu byłam w szoku i stosowałam tzw. 'wyparcie'. do soboty rano nie oglądałam telewizji/ nie czytałam newsów w internecie/ nie rozmawiałam o czwartku z nikim. najciężej wspominam chyba test z niemieckiego w sobotę rano - tam gdzie musiałam wymyślić sama zdania wtrącałam coś typu: nie wiedziałam, że włoska drużyna zajdzie tak wysoko albo chciałabym, żeby ostatni czwartek się nie wydarzył. cóż, muszę wierzyć dalej. kiedyś nadejdzie dzień, w którym niewysoki Lahm weźmie puchar w dłonie i uniesie ponad głowy Neuera, Schweinsteigera, Kroosa czy Podolskiego, a ja będę płakać, ale ze szczęścia.
FINAŁ
z racji, że finału spodziewałam się innego, spędziłam go też inaczej niż początkowo planowałam. w domu, w dresie, z herbatą, z mamą. nawet zastanawiałam się czy w ogóle tego nie olać, ale stwierdziłam, że to jednak w jakis sposób nasza, polska impreza, więc obejrzałam. drużyny Hiszpanii nienawidzę, drużyny Włoch też (zwłaszcza po tamtym meczu), ale tuż przed chciałam, żeby wygrała reprezentacja Italii - w końcu od lat jest zasada kto pokona niemcy w turnieju, ten wygrywa. gdy było 2:0, zmieniłam zdanie. chciałam, żeby końcowy wynik był 8:0, by pokazać Włochom, że nie są drużyną na odpowiednim miejscu, że półfinał wygrali tak naprawdę przez błędy Niemców, a nie przez niesamowitych swoich piłkarzy. zakończyło się 4:0, też dobrze, przynajmniej widziałam łzy balotelliego (w końcu marzył o 4 bramkach w finale, right?). na końcu byłam wzruszona, ale nie zwycięstwem Hiszpanii, a tym, że euro 2012 się skończyło.
WSZYSTKO CO OBOK
 impreza była fantastyczna. kibice z każdego zakątka europy na ulicach, radość, łzy, emocje. wiedziałam, że będę pamiętać te chwile na długo, ale to przeszło moje oczekiwania. Polska i Polacy pokazali, że w niczym nie różnimy się od krajów z zachodu. i krótkie podsumowanie:
największe rozczarowanie: Holandia (oh c'mon, wiem, ze grupa smierci, ale 0 punktow dla wice-mistrza swiata?)
największe zaskoczenie: dobra gra polskiej reprezentacji + wyjście grecji (zamiast rosji) z grupy
najlepszy mecz: szwecja-anglia oraz porugalia-hiszpania
najlepszy mecz z Polakami: polska-rosja
najwięcej wylanych łez: niemcy-włochy
ulubiona reklama w przerwie meczu: UEFA 'respect'
czego mi brakuje?INTRO
jaka piosenka mi się będzie kojarzyć na zawsze z tymi pięknymi chwilami? nie, to nie endless summer. nie jest to też słynne Seven Nation Army, które rozbrzmiewało po każdej bramce. na pewno nie jest to Koko koko Euro Spoko. jest to ta melodia:
http://www.youtube.com/watch?v=YL1onXVAFEM&feature=related

dziękuję i do zobaczenia przed telewizorami w 2014 roku.