sobota, 11 września 2010

dziesięć.

opalenizna? nie, dziękuję. dlaczego po 1000 latach ktoś zarządził, że ciało kobiety musi być opalone. w wakacje większość dziewczyn, tych atrakcyjnych i tych mniej, wyrusza nad morze by złapać kolorek. czasem wracają w odcieniu mahonia, przez co mogą się zlewać z niektórymi podłogami, ale czy to ma jakieś znaczenie? oczywiście, że nie. jestem opalona = każdy chłopak mój? ale okay. wakacje to słońce, a słońce to też często przypadkowa opalenizna. ale solarium? nie jestem w stanie pojąć, po co wchodzić do czegoś co wygląda jak nowoczesna trumna, aby po niewielu minutach wyjść z niej pomarańczowym. chociaż i to czasem za mało, bo oczywiście potem trzeba nałożyć tonę samoopalacza. fujka.
drogie panie, w sumie róbcie co chcecie, ale pamiętajcie, że nie wszyscy uważają opaleniznę za sexy. i nie, nie mówię o mężczyznach, ale właśnie o kobietach, bo cytując nazwę grupy facebook'owej 'pale is much cooler than being orange'. ja się tego trzymam i naprawdę nie chce słyszeć na ulicy 'patrz andżela! jaka ona blada! fuuu.' może jakaś wzajemna akceptacja? jedni lubią być murzynem, a inni arystokratka z XVIII w.

2 komentarze: